Przebyłem 4000 kilometrów, aby napić się kawy

„Bierzemy Porsche i ruszamy w grupie do Włoch na największy event Cars & Coffee w Brescii. Wchodzisz w to?” Po otrzymaniu takiego e-maila odpowiedź może być tylko jedna. To jeden z tych wyjazdów, które zapamiętam na całe życie.

Warszawa -> Wiedeń.

Jak spakować się w dwie osoby na tygodniowy wyjazd do Porsche 718 Boxster? Okazuje się, że bez problemu… i wystarczył do tego tylko jeden z dwóch bagażników. Można? Można. Wspólnie z Grześkiem Ciźlą ruszamy w kierunku Nadarzyna, skąd razem z pozostałymi ekipami mamy ruszyć w stronę Austrii.

Ekipy już na miejscu. Jest kameralnie – raptem kilka samochodów. Za to jakich! Wśród aut uczestników znalazły się takie konkrety jak Aston Martin DB9, Porsche GT3 RS, Audi RS6 czy Ford Mustang GT. Brakuje jednej hucznie zapowiadanej ekipy, ale o tym później.

Wśród tego zestawienia my, a więc dwa Porsche 718: Boxster i Cayman. Oba wyposażone w świeże komplety opon MICHELIN Pilot Sport 4 S.

Poszły konie po betonie. 

Pierwsze godziny z nowym samochodem zawsze upływają szybko. Ledwo się obejrzeliśmy, a już przekroczyliśmy czeską granicę.

Pocztówka z Czech. A przy okazji szybki przystanek na obiad…

…i ruszamy dalej!

Z racji, że trzymaliśmy się w grupie, tak bardzo szybko zdaliśmy sobie sprawę, że poniższy widok tyłu 718 Cayman będzie naszą codziennością. Nie żeby przeszkadzało, zawsze miło popatrzeć na ładne kształy. Szczególnie w Lava Orange.

Kilka godzin później już dojeżdżaliśmy do Wiednia.

Pierwszy dzień zleciał nam głównie na podróży. Zmęczenie dało o sobie znać. Już mieliśmy iść spać, kiedy zjawił się wcześniej zapowiadany gość. Alpina B7 Biturbo. Warto było na niego poczekać.

Z Austrii do Włoch… przez Niemcy.

Poranna toaleta. Auta muszą błyszczeć. Szczególnie, że tego dnia jedziemy już „do ludzi”.

To też okazja, aby przy świetle dziennym obejrzeć Alpinę. Przepiękny wóz.

Zwarci i gotowi udaliśmy się pod Linz, gdzie czekał na nas Franz Wittner gotowy, aby pokazać nam swoją kolekcję samochodów. 

Z pozoru zwykły garaż, jakich wiele pod Linzem w Austrii. Ale jak jest w rzeczywistości? W królestwie Franza Wittnera to artykuł, który pokaże każdy szczegół tej wizyty.

Ruszamy dalej, ale najpierw częsty obowiązek. Auta miały porę karmienia.

Zwykłe drogi powoli zamieniały się w górskie trasy. Jechaliśmy coraz wyżej i wyżej.

Aż w końcu dotarliśmy tam, gdzie mogliśmy sensownie przetestować zarówno nasze auta jak i opony. Oto Rossfeld Panoramastrasse.

Niesamowite miejsce. Jazda po górskich serpentynach to coś, co tygryski lubią najbardziej. Metrowe warstwy śniegu, 20 stopni Celsjusza i otwarty dach. Grzesiek wpadł na pomysł przejechania tego odcinka z załączonym soundtrackiem z Need For Speed II. Ależ to idealnie siedziało.

Przejechaliśmy całą trasę w tą i spowrotem, aby ostatecznie wszyscy spotkać się w punkcie zbornym celem zrobienia wspólnego zdjęcia.

Stamtąd już ruszyliśmy w drogę do Muzeum Porsche. Ale chociaż tak właściwie byliśmy w Niemczech, wcale nie chodziło o Stuttgart.

W Austrii znajduje się równie ciekawie miejsce. Zwiedzicie je czytając artykuł Historia Porsche to nie tylko Stuttgart.

Szybkie przegrupowanie i czas ruszać w kierunku Włoch.  Nie mogłem sobie jednak odpuścić okazji na zrobienia motoryzacyjnej pocztówki na tle gór i okolicznego kościoła.

I jesteśmy! Bonjorno, Italia!

Do hotelu dotarliśmy w nocy. To niesamowite jak bardzo przez raptem dwie godziny zmieniły się warunki pogodowe. Jechaliśmy wąskimi górskimi trasami przy temperaturze sięgającej zera. Na szczęście PS4S, w które byliśmy wyposażeni bez problemu poradziły sobie w takich warunkach.

Droga do Wenecji.

Wow! Takie widoki po przebudzeniu mógłbym mieć każdego dnia.

A po spojrzeniu w dół…

Po poprzednim intensywnym dniu, ten miał być znacznie lżejszy. W zasadzie w planach był jedynie dojazd do Wenecji oraz późniejsze jej zwiedzanie.

Zjazd z górskich dróg napawał widokami. A im bardziej na północ, tym bardziej dało się odczuć, że to Italia. Chociaż dziś nie do końca słoneczna.

Zaczęły się tunele. Wybraliśmy więc jedyne słuszne auto, za którym warto jechać w takim miejscu. Doznania akustyczne były bardzo solidne.

Przystanki w deszczu nie należą do najprzyjemniejszych, ale nie sposób odmówić im klimatu.

Ciekawostką była przydrożna stacja, gdzie nikt nie spodziewał się Lamborghini Countach wystawionego na sprzedaż. Jego towarzystwo również było niczego sobie.

Ruszamy dalej. Już do hotelu w Wenecji. Czas odpocząć i nabrać sił na kolejne dni.

Śladami włoskiej motoryzacji.

Pogoda się poprawiła. Wszyscy są w pełni sił i gotowi na nowe atrakcje. A tych dziś będzie sporo. Co w planach? Kolebka zmotoryzowanych Włoch.

Jako pierwszą odwiedziliśmy nową fabrykę Pagani. Niestety podczas wizyty w części produkcyjnej nie mieliśmy możliwości robienia zdjęć. Co innego w samym Muzeum.

Kolejne odwiedzone miasto sugeruje oczywistą markę z koniem, jednak nic bardziej mylnego.

Do Modeny zajrzeliśmy jedynie przejazdem. Szybka myjnia i lecimy dalej. Mijane samochody sugerują, że jedziemy w dobrym kierunku.

Zanim jednak tam dojedziemy, mamy do odwiedzenia pewne niezwykłe miejsce.

Oto miejsce, w którym urzęduje Fabio Lamborghini, który podczas wspólnego obiadu opowiedział nam historię firmy, po czym udaliśmy się na wspólne zwiedzanie muzeum. Kilka kilometrów dalej już przywitał nas odpowiedni znak.

Wizyta w muzeum Lamborghini to niezwykłe doświadczenie. Możliwość zobaczenia wszystkich najważniejszych modeli w jednym miejscu to absolutny „must see” dla każdego fana motoryzacji.

Po wizycie w muzeum oraz fabryce Lamborghini mieliśmy się udać już do hotelu. Jednak jednogłośnie stwierdziliśmy, że jesteśmy raptem 35 kilometrów od kolebki Ferrari. Aż szkoda by było jej nie odwiedzić. Kierunek -> Maranello.

I jesteśmy. Na pierwszy rzut oka to zwykłe miasteczko. Jednak po głębszym przyjrzeniu się niektórym detalom, szybko można wychwycić, że Ferrari dla miejscowych to nie pasja. To istna religia. „Konie” są tu dosłownie wszędzie.

Zdążyliśmy do Ferrari praktycznie na ostatnią chwilę. Weszliśmy na pół godziny przed zamknięciem i byliśmy jedynymi zwiedzającymi w budynku.

Ta historia, tak samo jak i pozostałe wizyty w muzeach włoskich producentów to materiały na zupełnie odrębne historie. Spodziewajcie się ich już niebawem.

Po tak intensywnym dniu udaliśmy się do miasta, które od początku było celem naszej podróży. Tylko po to, aby nazajutrz opuścić je i udać się do…

Jezioro Garda.

Na dzień przed głównym wydarzeniem mieliśmy przeznaczyć ten dzień na lenistwo. To tyle w teorii. W praktyce z samego rana ruszyliśmy w stronę jeziora Garda.

Podróż dookoła jeziora okazała się znakomitym podsumowaniem drogi, którą spędziłem razem z Porsche 718 Boxster oraz oponami MICHELIN Pilot Sport 4 S. W końcu tego dnia pękło już 2000 kilometrów. Moje wrażenia z jazdy przeczytacie już niebawem.

Cars & Coffee Brescia.

Nadszedł ten dzień. Z samego rana udaliśmy się w wyznaczone miejsce, gdzie rozpoczęło się główne wydarzenie Cars & Coffee Brescia 2018. Już teraz zapraszam Was na relację z tego wydarzenia. Bo po stokroć warto to zobaczyć.

Tuż po głównym wydarzeniu ruszyliśmy do Polski, rozbijając podróż na dwa dni – po tak intensywnym tygodniu nocleg w Niemczech był jak zbawienie. Każdy wracał z ogromną satysfakcją. To był niezwykły tydzień.

Dziękujemy firmie Michelin, która objęła patronatem zarówno powyższy wyjazd jak i wszystkie imprezy z cyklu Cars & Coffee.

 

 

Pokaż więcej

Zobacz Również

Close
Close
Close